piątek, 27 kwietnia 2012

szpitalne klimaty, spotkanie po latach i pociągowe przygody ;)

Obecny wyjazd do stolicy w celu zrobienia badań kontrolnych stresował mnie bardziej niż zwykle. To wszystko dlatego, że tym razem CT głowy miało być robione z kontrastem. Przez długi czas tak robiono mi badania CT i MRI, ale kilka lat temu wyszła alergia na owy kontrast. Wspomnienie tamtych chwil nie jest zbyt miłe, bo zwyczajnie zaczęłam się dusić. Stąd teraz moje obawy jak to będzie. Mimo, że miał czuwać nade mną anastezjolog w trakcie badania, to i tak jakiś strach przed powtórką z rozrywki był. Jednocześnie bardzo chciałam, żeby udało się to badanie zrobić z kontrastem, bo wreszcie zobaczyliby coś dokladniej w tej mojej głowie, zwłaszcza że CT ogólnie jest mało dokładny, a MRI u mnie odpada, bo mam w głowie implant.

Pierwszego dnia okazało się, że nie udało się ściągnąć do badania anastezjologa, dlatego musiałyśmy z mamą czekać do dnia następnego. Na szczęście dzięki byciu znaną powszechnie na oddziale (wszak jestem tam stałym gościem od 18 lat!), nie musiałam spać w szpitalu. Mama załatwiła nocleg u swojej koleżanki ze studiów. Zatem popołudnie środowe było całkowicie nieszpitalne :) Okazało się, że córka owej koleżanki, rok starsza ode mnie, z którą lata temu przy okazji wizyt w stolicy zawsze się widywałam i trochę pogadałam, wróciła ze światowych wojaży do Polski. 8 lat jej nie było w kraju, bo edukowała się w wielkim świecie. Zatem widziałyśmy się po 10 latach i choć była to krótka chwila, to miło było się znowu zobaczyć. Dzięki temu stresy związane z badaniami trochę odpuściły.

W czwartek od rana musiałam już być w szpitalu. Miałam być do badania na czczo. Dla mnie to szczególnie trudne, bo właściwie nie umiem zacząć dnia bez zjedzenia śniadania. Mogę nie zjeść obiadu, ale śniadanie dla mnie to swoiste "must be". Ponieważ nie było do końca wiadomo, o której wezwą na badanie siedziałam taka coraz bardziej głodna kilka ładnych godzin. Jak już przyszło co do czego to znowu pełna stresu. Szczęśliwie pani anastezjolog trafiła mi się bardzo miła i nawet po główce głaskała :D Badanie przeżyłam, choć gdyby nie podali leku antyalergicznego przed badaniem na pewno znowu nie byłoby miło. Bo mimo tychże leków i tak miałam minimalną reakcję alergiczną. Zalała mnie nagle średnio przyjemna fala gorąca, ale obyło się bez duszenia. Teraz trzeba czekać na wyniki. Może jakoś po długim weekendzie będą. Liczę na to, że nic nowego tam nie zobaczą i że to co jest nie rośnie...

Jak wracałyśmy do Łodzi, to w pociągu był straszny tłok. Miałyśmy szczęście, bo trafiłyśmy na miłych młodych ludzi, którzy najpierw chcieli ustąpić miejsca mamie, ale mama posadziła mnie, bo byłam po badaniu słaba dość. Ludzie okazali się gadatliwi i bardzo sympatyczni zwłaszcza babka. Opowiadała o 4 swoich dzieci. W ogóle nie wyglądała na taką co przeszła 4 porody i ma 4 dzieci - miała 30 lat. Swoją drogą pierwszy raz spotkałam ludzi, którzy świadomie zdecydowali się na taką gromadkę i nie są jakąś patologią. Ta para zarażała optymizmem i energią. Aż ciężko było się nie uśmiechnąć. Nie często widuję takie osoby, które nie muszą się publicznie obściskiwać by było widać, że tryskają miłością i szczęściem. Dzięki takiemu towarzystwu podróż szybko zleciała.

Tyle odnośnie wojaży ;) Plany na majówkę są. We wtorek jednak jedziemy odwiedzić babcię. Kierunek Bielsko. Wracamy w czwartek. Szykuje się też spotkanie łódzkich żon blogowych :) Prognoza pogody wygląda zachęcająco, szykuje się miły czas :)

Wam też życzę udanej majówki :*

czwartek, 26 kwietnia 2012

Reading is cool

Zanim będzie jakaś relacja z Warszawy, to w ramach relaksu po szpitalnych stresach najpierw zabawa, do której zaprosiła mnie Anuszka :)


O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Różnie, nie mam ulubionej pory, jak mnie nachodzi książkowa chcica to czytam ;)


Jaki rodzaj książek najchętniej czytasz?
Nie mam ulubionego gatunku. Czytam różne książki - psychologiczne, obyczajowe, dramaty, komedie, czasem kryminały. Jeśli chodzi o formę to czytuję również opowiadania, eseje, itp. Lubię również zajrzeć czasem do poezji. Szymborska, Baczyński, Hilar, Pawlikowska-Jasnorzewska to chyba Ci ulubieni poeci.

Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?
Jakiś miesiąc temu podwyżkę renty zainwestowałam w dwie książki. Jonas Jonasson "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" oraz Asa Lantz "Co się stało z tą małą dziewczynką?".

Co czytałaś ostatnio?
Jako ostatnią przeczytałam trylogię Millenium Stiega Larssona. Muszę się tu przyznać, że w trakcie czytania zaprzyjaźniłam się bardzo z jedna z głównych bohaterów - Lisbeth Salander. Bardzo za nią tęsknię. Nawet teraz czytając inną już książkę, mimo że jest świetna, idzie mi wyjątkowo wolno. Bo nie ma Lisbeth...

Co czytasz obecnie?
Jonas Jonasson "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął".

Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?
Używam zakładek, czasem zapamiętuję gdzie skończyłam.

E-book czy audiobok?
Dla mnie ani jedno ani drugie nie jest książką. Książka musi mieć okładkę, strony do przewracania palcami, swój zapach... Lubię wąchać książki przed czytaniem, a wbrew pozorom papier ma wiele różnych zapachów. Książka musi pieścić wszystkie moje zmysły nie tylko wyobraźnię ;)

Jaka jest twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Jako mały szkrab, który jeszcze nie umie czytać, lubiłam słuchać baśni, które czytali mi rodzice. Zwłaszcza tata. Robił to bardzo obrazowo wcielając się w baśniowe role. Ulubioną baśnią z tego okresu jest "Ole Zmrużoczko" Andersena. Tata zmieniał imię chłopca - głównego bohatera - na moje i w każdy dzień tygodnia czytał opowiastkę dla danego dnia (bo z takowych właśnie składa się owa baśń). Tym sposobem dzieciństwo stawało się magiczne. Wierzyłam, że gdy tylko tata wyjdzie, przyjdzie do mnie Ole, pokropi oczy mlekiem i rozłoży nade mną kolorowy parasol bym miała piękne sny. Wierzyłam, że nasz obraz pradziadka gada tak samo jak w owej baśni... Wiąże się z nią wiele pięknych wspomnień i choć to nie ja sama czytałam ją pierwszy raz, nie mogłabym tu nie wspomnieć o baśniach, których słuchałam jako dziecko.

Póżniej, jak już nabyłam umiejętność czytania lubiłam książki Adama Bahdaja - takie kryminały dla dzieci oraz "Jeżycjadę" Musierowicz. Trzeba tu też wymienić "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren.

Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?
Wiele jest postaci, które cenię. Na pierwszym miejscu postawiłabym chyba Oskara z książki "Oskar i pani Róża" E.E. Schmitta.

Do zabawy zapraszam Żonkilka i Joasię.








wtorek, 24 kwietnia 2012

Stolica czeka

Jutro odwiedziny w Warszawie.

Szpital, badania kontrolne, czyli stara bajka.

Niby nic takiego, niby nic inwazyjnego, ale mnie nosi już od wczorajszego wieczora.

Jakiś taki wnerw, żeby nie powiedzieć dosadniej.

Ewidentnie mam alergię na szpital, zwłaszcza na ten jeden...

Jutro pewnie zeżre mnie stres.

Czy znacie jakieś sposoby na takie uczulenie?

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Zapomniany 17-sty

Dopiero wczoraj uświadomiłam sobie, że w tym roku pierwszy raz umknął mi 17-ty kwietnia.

Dotychczas zawsze o nim pamiętałam i tradycyjnie podłapywałam doła. Co lepsze teraz mijała 10 rocznica.

Nie wiem, może to przez to, że atakowały mnie wtedy zarazki, a może w końcu w 100% pogodziłam się z taką sobą...


Tymczasem uciekam do kuchni piec ;)

niedziela, 22 kwietnia 2012

3 razy S - szybko, smacznie, syto ;)

Dzisiaj na obiad było chili con carne. Choć pewnie z oryginałem się nieco mija, to tak czy siak jest bardzo dobre ;) Przerobiłam trochę na swoją modłę przepis podany na tyle przyprawy do tej potrawy. Plusy tego jedzonka widać w tytule notki. Ale do rzeczy!

Składniki:
500-600 gram mięsa mielonego (u mnie z wieprzowej łopatki)
1puszka fasoli czerwonej (400g)
1 puszka kukurydzy (400g)
4 pomidory obrane ze skorki i pokrojone w kostkę lub puszka pomidorów krojonych (u mnie tym razem puszkowe, bo jeszcze nie znalazłam takich super dobrych świeżych pomidorów, ale już niedługo)
pół szklanki przecieru pomidorowego
1 ząbek czosnku
1 średnia cebula
sól, cukier
tłuszcz do smażenia (u mnie 1 łyżka oleju)
przyprawa do chili con carne Kotanyi (dałam 2 łyżeczki od herbaty, ale proponuję zacząć od jednej i doprawiać wedle smaku, bo różną tolerancję pikantności ludzie mają ;) )


Wykonanie:

W rondlu, lub na głębokiej patelni rozgrzewamy olej i wrzucamy mięso mielone. Podsmażamy aż do momentu, gdy woda odparuje. Po tym czasie solimy mięso oraz dodajemy trochę przyprawy (ja dodaję w tym momencie 1 łyżeczkę). Dorzucamy przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku oraz pokrojoną w kostkę cebulę. Chwilę podsmażamy, aż mięso zrobi się lekko przyrumienione. Następnie wlewamy pół szklanki przecieru pomidorowego i dodajemy pokrojone pomidory (albo puszkowe). Wsypujemy odcedzoną kukurydzę oraz czerwoną fasolę. Dodajemy przyprawę (a tutaj dodaję drugą łyżeczkę). Mieszamy wszystko. Próbujemy, jak trzeba dosalamy, słodzimy (czasem przecier jest wyjątkowo kwaśny), w razie potrzeb dosypujemy jeszcze przyprawy. Dusimy pod przykryciem około 15-20 minut od czasu do czasu mieszając. Podajemy z gotowanym ryżem.



Z porcji podanej w przepisie naje się 5-6 osób. Danie wyglądem może nie grzeszy, ale smakowo powinno zadowolić ;)


sobota, 21 kwietnia 2012

Na słodki początek: kisielowiec mojej mamy

Ponieważ z założenia jedzenie ma tu być tematem głównym, więc wypadałoby wrzucić jakiś przepis. Zdjęć smacznych na dysku sporo i nie bardzo miałam pomysł od czego zacząć. Doszłam do wniosku, że na początek coś, co nie jest wyszperane z internetu, tylko 'wyniesione' z rodzinnego domu.
Wiem, że to nie jest jeszcze sezon śliwkowy, ale od czegoś trzeba zacząć prawda?

To ciasto w moim rodzinnym domu jest znane od lat. Lubię je od dziecka i właściwie  nie ma chyba sezonu śliwkowego bez tego wypieku. Uwielbiam tą różową piankę! Nie mam pojęcia skąd mama ma przepis na to ciasto. Ja mam od mamy, dlatego dla mnie jest to kisielowiec mamy.



Składniki:
3 szklanki (250ml) mąki pszennej - ja używam tortowej
1 szklanka (250ml) cukru
1 kostka (250 gram) margaryny typu Kasia, Palma itp.
5 jajek (żółtka i białka osobno)
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
1 opakowanie kisielu z cukrem* o kolorze różowym - ja najbardziej lubię żurawinowy, ale może być też truskawkowy, czy wiśniowy
szczypta soli
ew.kilka łyżek kwaśnej gęstej śmietany
wypestkowane pokrojone na połówki śliwki (najlepsze węgierki)

Wykonanie:
Najlepiej zacząć od wypestkowania śliwek i przygotowania blaszki do pieczenia. Czyli wykładamy blachę papierem do pieczenia lub smarujemy margaryną i wysypujemy bułką tartą.

Mąkę wymieszać z cukrem i proszkiem do pieczenia. Wysypać na stolnicę. Dodać pokrojoną w kostkę margarynę i 5 żółtek. Posiekać wszystko nożem.
Następnie zagnieść ciasto. Jeśli ciasto słabo się klei można dodawać stopniowo po 1 łyżce kwaśnej śmietany. Mi osobiście raz zdarza się, że muszę dodać śmietanę, a czasem nie muszę. Mam wrażenie, że to zależy od firmy z jakiej mam mąkę. Zagniecione ciasto zawinąć w folię i schować do lodówki na 30 minut.

Po tym czasie wyjąć ciasto i podzielić na dwie w miarę równe części. Rozwałkować jedną z nich na placek grubości około 0,5 cm. Wyłożyć na spód blaszki tak, aby lekko zachodziło na brzegi blachy (u mnie około 1 cm). Ponakłuwać widelcem. Następnie ułożyć na cieście wypestkowane połówki śliwek, skórką do dołu.

Ubić 5 białek z szczyptą soli na sztywno. Następnie do ubitej piany wsypać proszek na kisiel i jeszcze chwilę miksować, aż piana będzie miała jednolity różowy kolor. Tak przygotowaną pianę wyłożyć na śliwki, delikatnie rozsmarować aby było równo.

Następnie rozwałkować drugą część ciasta na grubość ok. 0,5 cm i wyłożyć na wierzch. Również, podobnie jak spód, delikatnie ponakłuwać widelcem.

Piec w 180 stopniach C przez około 45 minut, aż wierzch ładnie się zrumieni. Polecam jednak zajrzeć do piekarnika już po 30 minutach i zobaczyć jak ciasto wygląda, bo piekarnik piekarnikowi nierówny.

Smacznego ;)

* nie kupujcie kisieli, które mają napisane na opakowaniu, że są z witaminą C. Może to spowodować, że z piany z białek zrobi się rzadka woda przy mieszaniu jej z proszkiem na kisiel.


Dzisiejszy dzień sponsoruje literka P...

P jak porządki.
Z racji tego, że już tydzień temu jakiś nieproszony wirus powalił mnie z mężem i tylko zdrowy kot nas doglądał, nikt nie miał siły na sprzątanie. W efekcie bałagan robił się coraz bardziej widoczny i coraz bardziej denerwował mnie brak sił na ogarnięcie tego rozgardiaszu. Dziś już nie mogłam patrzeć na stan swojej kuchni i łazienki i mimo, że siły jeszcze nie te, to powoli uporałam się ze sprzątaniem. Jest czysto, jest miło ;)

P jak pizza.
Będąc jeszcze w połowie chora, po sprzątaniu nie miałam siły już stać przy garach ;) Więc wyjątkowo zamiast obiadu standardowego pizza. Choć nie lubię tego typu jedzenia na obiad, no ale sytuacja wyjątkowa. Obiad planowany na dziś będzie tworzony jutro.

P jak prychanie.
Zastanawiam się kiedy moje zatoki odpuszczą i będę w końcu mogła oddychać pełną piersią i nie kaszleć tak strasznie...

P jak przepisy.
Tak sobie wczoraj oglądałam zdjęcia różnych słodkości. Robiłam te zdjęcia z myślą o nieistniejącym już blogu kulinarnym. Ale w efekcie jestem tu ;) Pewnie raz na jakiś czas wrzucę przepis i fotkę jakiegoś ciasta, choć nie wiem jak ogarnę te ilości. Zwłaszcza, że nowe fotki wciąż powstają ;)

P jak pogoda.
Dziś i u mnie w końcu wiosną zapachniało. Od rana pięknie świeciło słońce, drzewa osiedlowe zielenieją, krzaczki co niektóre kwitną i od razu większa motywacja do zwalczania wirusów. Nawet burza wiosenna była ;) Oby wyzdrowieć do środy, bo Warszawa czeka...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Czas przeprowadzek

Wygląda na to, że ten tydzień jest tygodniem zmian blogowych adresów. Miałam jakiś czas swoje miejsce w zupełnie innej wirtualnej przestrzeni. Niestety owa przestrzeń zaczęła się mocno zmieniać i nie czułam się tam już dobrze. Czas na nową zołzę, w nowym miejscu, wśród starych znajomych ;)

Czym będzie ten blog?
Jeśli mam być szczera nie wiem. Jak na prawdziwą zołziastą niewiastę przystało zależnie od humoru różnie tu będzie. Na pewno czasem będzie to blog kulinarny, a czasem będzie to smęcenie o wszystkim i o niczym. Innym razem może opowiem o tym, co czytałam, widziałam. Czyli taki babski śmietnik, trochę jak kobieca torebka, w której znaleźć można wszystko ;)

Zobaczymy ile tutaj wytrwam i czy uda mi się w końcu zagrzać jakieś blogowe miejsce na stałe.

No to zaczynamy!