wtorek, 31 lipca 2012

Mała-wielka miłość.

Będąc w szpitalu z każdym mijającym dniem tęskniłam bardziej. Nie raz we śnie biegłam na spotkanie z nią. Nigdy jeszcze nie rozdzielono nas na tak długi czas. Trzy, cztery dni osobno owszem zdarzało się, ale ponad miesiąc - tego żadna z nas nie znała.

Choć na początku była zdziwiona zmianami, jakie spowodowała operacja - nie do końca rozumiała, co mówię, bo moja mowa stała się mniej wyraźna, jakaś taka chudsza wróciłam, z małym zezem po jednej stronie... Ala nie Ala...

W końcu jednak pojęła, że po tak ciężkiej operacji bez zmian obejść się nie mogło. Już bez obaw, z wielką radością przyjęła mój powrót do domu.

Teraz jedno moje pytanie (nawet nie muszę mówić do niej po imieniu): "gdzie jest kot?" i pojawia się tuż obok mnie. Wieczorem, kiedy idę spać, przychodzi do łóżka i kładzie się obok. Jedno dotknięcie mojej ręki i mruczy na cały regulator. Ja przy stole i jej zwyczajowe błagalne spojrzenie, by podzielić się czymś, co nie jest kocim chrupkiem... Ona pilnująca mnie odkąd wróciłam, przecież nie mogę jej znowu zniknąć.

Mała-wielka kocia miłość :)





niedziela, 29 lipca 2012

Pierwszy raz :D

Jak się okazuje, nawet po ponad 5,5 roku bycia razem, mogą się w związku nadal pojawiać pierwsze razy. Wrażenie, że w tak długim czasie poznało się kogoś od A do Z, to najzwyklejsza w świecie pomyłka. Mianowicie druga połowa może się na długi czas przyczaić, aby nagle zaskoczyć nas na tyle mocno, że trzeba zbierać własną szczękę z podłogi ;)

Wiadomo już, że obecnie jestem na takim jakby L4 od pełnionej przeze mnie zwyczajowo roli. Kura domowa rozsiadła się na kanapie i leży jak ten leń i prócz jedzenia właściwie nie robi nic cały dzień ;) Mąż natomiast chwilowo ma zmienioną posadę i z Pana Starszego Programisty przeistoczył się właśnie w domowego kuraka. Wyboru za dużego nie miał ;) Nie podejrzewałam jednak, że czynności domowe się połówkowi spodobają w takim stopniu. Czasem mam chwilę zwątpienia, czy już na stałe mnie ten kurak z posady nie wygryzie i nie zacznie na dwa etaty zasuwać ;)

Faktem dobrze znanym jest, że nie cierpię prasować. Tą czynność mogłabym skasować, jeśli byłoby to możliwe. Niestety pogniecionych ciuchów nie lubię...
Jednak okazuje się, że jest nadzieja...

Parę dni temu doświadczyłam właśnie kolejnego pierwszego związkowego razu. Chłop własny z żelazkiem w ręku :D Nogi miękkie w moment i serce roztopione :D Opłacało się przetrwać ten szpitalny czas dla takiego widoku :D

Natomiast największa rozkosz ciało zalała, jak z ust mężowych wypłynęły słowa skargi:

-Co tak długo nie robimy prania? Zróbmy jakieś... Prasować mi się chce!

I tu nadmieniam, że ostatnie prasowanie kurak mój robił 3 dni temu zaledwie. Ale skoro mu się tak bardzo chce, to znowu maszyna piorąca poszła w ruch ;) Niech prasuje :D

A ja chyba stałam się posiadaczem superbohatera :D No IronMan jak się patrzy :D

środa, 25 lipca 2012

Jola i jej chwilowy niebyt

Miesiąc w szpitalu zaowocował wieloma znajomościami. Głównie były to znajomości, które w szpitalu się zaczynały i w nim się kończyły, jak dana osoba wychodziła do domu. Kilkakrotnie przenoszono mnie do innej sali. Miłe było, jak osoby z dawnej sali przychodziły do mnie się żegnać przed swoim wyjściem, jak później będąc np. na jakiejś kontroli przekazywały pozdrowienia, gdy spotykały kogoś ode mnie z rodziny.

Ale nie o tym miało być... Jedna znajomość na pewno przetrwa czas szpitalny. Ja już w domu, Ona jeszcze tam. Wczoraj przy okazji wizyty w stolicy, celem zdjęcia szwu z pleców (wątpliwa pamiątka po drenażu lędźwiowym) zajrzałam do Niej zobaczyć jak się ma. Radość, bo też powoli wszystko do przodu :)

Jola.
Jolę poznałam, gdy ja leżałam pod drenażem, który coraz mocniej mnie osłabiał. Choć dzieli nas 26 lat, to od pierwszej rozmowy miałam wrażenie, że znamy się już od dawna. Pojawił się paradoks - doświadczenie młodości zderzyło się z niewiedzą i strachem wieku dojrzałego. Jola, która przyjechała na operację usunięcia guza móżdżku. Przerażona... Ja, będąca już po 4-tej operacji głowy. Cały czas przed  Jej operacją, mimo swego słabego stanu starałam się dodać Jej otuchy. Pokazać, że mimo tego drenażu jest we mnie siła, że jest sens walki, że to wszystko, co się dzieje po da się przeżyć, że nawet problemy z łykaniem nie muszą psuć ogólnego poczucia szczęścia... Jola pełna pytań, jak jest z sondą prowadzoną przez nos do żołądka, jak z wracaniem do sił...

Operacja Joli poszła dobrze, obecnie już bez sondy walczy z łykaniem zupełnie jak ja. Chodzi całkiem nieźle mimo tego, że też ma zmienione widzenie. Jest dzielna, walczy, nie poddaje się :) To mi się podoba (miałam raz w sali kobietę w wieku zbliżonym do Joli - wyrywała sobie sondę, kroplówki, krzyczała ciągle, w końcu przywiązali ją do łóżka...).

Jola doświadczyła śmierci klinicznej. W trakcie operacji jej serce stanęło, a potem mieli problem z unormowaniem jej ciśnienia, dlatego długo była na bloku wybudzeniowym... Zawsze zastanawiało mnie co człowiek widzi, jak na chwilę go nie ma. W wielu wywiadach z osobami, które tego doświadczyły mówi się o jasnym świetle... Jola powiedziała, że nie było żadnego światła. Trafiła na jakiś czas na imprezę pełną roześmianych i roztańczonych ludzi. Imprezę, na której wszyscy emanowali szczęściem. Już nie boi się śmierci...

Impreza? Chyba też przestałam się bać.

sobota, 21 lipca 2012

Rozstania i powroty...

Piątek, godzina 10:30

Zołza zapakowana w auto widzi za oknem uciekającą Warszawę. Znienawidzona stolica z każdą minutą jest dalej. W duszy radość, euforia, żeby nie powiedzieć spazm rozkoszy... Emocje tak silne, jak w momencie tej najważniejszej przysięgi w życiu. Dom coraz bliżej...

Piątek, godzina 12:00 

Oto jest miasto, na które zwykle się narzekało. Teraz każda najzwyklejsza odrapana kamienica wprawia w zachwyt, rozrzewnienie i człowiek utwierdza się w tym, że tak naprawdę lubi to miasto, że to jego miejsce, znajoma, przyjazna przestrzeń. Gdy widać blokowisko, na którym nie tak dawno temu zakupiło się mieszkanie, gdy pojawia się znajomy blok, gdy wchodzi się na tą samą odrapaną klatkę, na którą się tyle razy wściekało - serce bije szybciej. Emocje sięgają zenitu pod drzwiami, za którymi czeka ukochana mruczka. Zołza otwiera drzwi, próbuje wołać swoją kicię, ale ta nie do końca ją poznaje. Trochę się boi, wszak mowa inna, wygląd troszkę też i zapach... Po takim czasie na pewno jest to zapach szpitala. Zołza trochę zawiedziona, ale po kilku godzinach kicia pojmuje, kto wrócił. Nie odstępuje Zołzy na krok, wracają stare, wspólne rytuały.

Sobota

Jak to jest po miesiącu w szpitalu wrócić do domu? Na pewno jest to inny powrót niż jakbym miesiąc rozbijała się na przykład na wycieczkach po świecie. Siadasz na swoim fotelu i jakby wszystko wróciło na właściwe miejsce. Kładziesz się spać w swoim łóżku, mając możliwość w końcu przytulić się przed snem do męża i masz wrażenie, że to wszystko było przydługim koszmarnym snem. Jeszcze nie do końca pojmuje, że jestem w domu, że doczekałam tego momentu. Powrót - niby nic nadzwyczajnego a jednak dla mnie niesamowite wydarzenie.

Mówi się, że to rutyna zabija związek. Co ciekawe przez cały ten miesiąc w szpitalu właśnie tej rutyny nam brakowało. Stałych elementów dnia, tego rytmu, który wyrobiliśmy przez 3 lata mieszkania razem... Teraz czuję się trochę jak na urlopie :) Mąż ma 2 tygodnie opieki nade mną. Jestem jeszcze mocno osłabiona po tym drenażu i trochę zajmie nim wrócę do pełni sił fizycznych. Teraz ja leniuchuję i prawie nic nie robię, a on dla odmiany jest kurakiem domowym. Okazuje się, że całkiem nieźle odnalazł się w garach i nawet spodobało mu się prasowanie (do tego stopnia, że stwierdził, że on może już zawsze prasować). Nie sądziłam, że tak łatwo i szybko wejdzie w rolę, która dotychczas była przypisana mnie. Nic, tylko się cieszyć :D No i ta miłość... przetrwaliśmy to razem i wierzę, że po takich przejściach i tym wszystkim, co mąż widział w szpitalu, już nic nas nie złamie...

Jestem w domu :) Jak mi dobrze :) Dom, domeczek, domulek...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

PS. Nie wiem czy będę w najbliższym czasie wrzucać tu przepisy, ponieważ obecnie mam problemy z łykaniem i nie jem normalnie (wielu rzeczy nie jestem w stanie połknąć - w tym większości ciast). Dlatego jakoś tak dziwnie by mi było pisać o czymś smakowitym, czego sama nie mogę na razie zjeść. Będę pisać, ale tak nie kulinarnie. Mam nadzieję, że na jakiś czas wybaczycie mi taką zmianę. 


poniedziałek, 16 lipca 2012

"Siła jest kobietą"

Dziś zaczął się mój 5 tydzień w szpitalu.
Dziś po 11 dnach wyjęto mi drenaż lędźwiowy (zakładają ci rurkę w plecach, przez która kapie płyn mózgowo-rdzeniowy). Mając taki drenaż, nie mogłam wstawać z łóżka. Musiałam cały czas leżeć, mogłam siadać w łóżku tylko na krótko, aby zjeść i połknąć leki. Na koniec leżenia mój organizm zaczął się buntować. Serce nie dawało rady, nerki przystopowały a żołądek całkiem zaprotestował. Wynikiem żołądkowego protestu był dzień, w którym nic nie mogłam zjeść, bo wszystko zwracałam. Myślałam wtedy, że szpitalne łóżko to mój ostatni przystanek.
Dziś już chodzę. W końcu mogę korzystać z toalety, a nie z basenu.
Przez tak długie leżenie cofnęły się postępy, które zrobiłam przed założeniem drenażu. Znowu widzę bardziej podwójnie, a łykanie to ciężka walka.
Nawet tą notkę pisze mąż, a ja tylko dyktuję.
To doświadczenie z drenażem i długim pobytem w szpitalu, który jeszcze trwa było dla mnie bardzo trudne. Jednak przetrwałam.
Jestem silniejsza niż myślałam. Teraz leże w sali, z której po otwarciu drzwi widać wyjście z oddziału. To daje mi nadzieje, że wyjście ze szpitala to następny etap tej długiej podróży. Mocno wierzę, że najbliższy weekend będzie już w domu.
Trzymajcie kciuki.
Pozdrawiam Was ;*