sobota, 21 lipca 2012

Rozstania i powroty...

Piątek, godzina 10:30

Zołza zapakowana w auto widzi za oknem uciekającą Warszawę. Znienawidzona stolica z każdą minutą jest dalej. W duszy radość, euforia, żeby nie powiedzieć spazm rozkoszy... Emocje tak silne, jak w momencie tej najważniejszej przysięgi w życiu. Dom coraz bliżej...

Piątek, godzina 12:00 

Oto jest miasto, na które zwykle się narzekało. Teraz każda najzwyklejsza odrapana kamienica wprawia w zachwyt, rozrzewnienie i człowiek utwierdza się w tym, że tak naprawdę lubi to miasto, że to jego miejsce, znajoma, przyjazna przestrzeń. Gdy widać blokowisko, na którym nie tak dawno temu zakupiło się mieszkanie, gdy pojawia się znajomy blok, gdy wchodzi się na tą samą odrapaną klatkę, na którą się tyle razy wściekało - serce bije szybciej. Emocje sięgają zenitu pod drzwiami, za którymi czeka ukochana mruczka. Zołza otwiera drzwi, próbuje wołać swoją kicię, ale ta nie do końca ją poznaje. Trochę się boi, wszak mowa inna, wygląd troszkę też i zapach... Po takim czasie na pewno jest to zapach szpitala. Zołza trochę zawiedziona, ale po kilku godzinach kicia pojmuje, kto wrócił. Nie odstępuje Zołzy na krok, wracają stare, wspólne rytuały.

Sobota

Jak to jest po miesiącu w szpitalu wrócić do domu? Na pewno jest to inny powrót niż jakbym miesiąc rozbijała się na przykład na wycieczkach po świecie. Siadasz na swoim fotelu i jakby wszystko wróciło na właściwe miejsce. Kładziesz się spać w swoim łóżku, mając możliwość w końcu przytulić się przed snem do męża i masz wrażenie, że to wszystko było przydługim koszmarnym snem. Jeszcze nie do końca pojmuje, że jestem w domu, że doczekałam tego momentu. Powrót - niby nic nadzwyczajnego a jednak dla mnie niesamowite wydarzenie.

Mówi się, że to rutyna zabija związek. Co ciekawe przez cały ten miesiąc w szpitalu właśnie tej rutyny nam brakowało. Stałych elementów dnia, tego rytmu, który wyrobiliśmy przez 3 lata mieszkania razem... Teraz czuję się trochę jak na urlopie :) Mąż ma 2 tygodnie opieki nade mną. Jestem jeszcze mocno osłabiona po tym drenażu i trochę zajmie nim wrócę do pełni sił fizycznych. Teraz ja leniuchuję i prawie nic nie robię, a on dla odmiany jest kurakiem domowym. Okazuje się, że całkiem nieźle odnalazł się w garach i nawet spodobało mu się prasowanie (do tego stopnia, że stwierdził, że on może już zawsze prasować). Nie sądziłam, że tak łatwo i szybko wejdzie w rolę, która dotychczas była przypisana mnie. Nic, tylko się cieszyć :D No i ta miłość... przetrwaliśmy to razem i wierzę, że po takich przejściach i tym wszystkim, co mąż widział w szpitalu, już nic nas nie złamie...

Jestem w domu :) Jak mi dobrze :) Dom, domeczek, domulek...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

PS. Nie wiem czy będę w najbliższym czasie wrzucać tu przepisy, ponieważ obecnie mam problemy z łykaniem i nie jem normalnie (wielu rzeczy nie jestem w stanie połknąć - w tym większości ciast). Dlatego jakoś tak dziwnie by mi było pisać o czymś smakowitym, czego sama nie mogę na razie zjeść. Będę pisać, ale tak nie kulinarnie. Mam nadzieję, że na jakiś czas wybaczycie mi taką zmianę. 


11 komentarzy:

  1. własne łóżko, własny świat, własne zapachy i kot też osobisty własny. Dałaś radę. Bądź już...

    OdpowiedzUsuń
  2. Małe rzeczy, codzienne, prozaiczne. Cieszą najbardziej, a po takiej szkole życie smakują najlepiej :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tego miesiąca mam wszystkie smy od Ciebie. Razem 112. Czekałam aż wrócisz, żeby móc je wyrzucić w kosmos :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszystko wybaczymy, najważniejsze, że juz jesteś z Nami!!!w swoim domku w swoim świecie ze swoim mężem i kotem i blogiem i wszystkim swoim:) Ach ściskam moooocno!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Home, sweet home... :D Najważniejsze, że jesteś ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że juz wróciłaś odpowiednia osoba na właściwym miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj w domu :* Dropsy Trzy

    OdpowiedzUsuń