Wczoraj miałam się spotkać z Dziewczyną z Alaski, ale zdrowotne problemy spowodowały, że obie z bólem serca kierowane głosem rozsądku spotkanie odwołałyśmy. Jak się w ciągu dnia okazało - bardzo słusznie, ale o tym później. W każdym razie w lodówce czekały składniki na wegetariański obiad z myślą o Kasi. To, że Kasia nie przybyła nie oznaczało, że owego obiadu nie będzie ;) Choć zdarzenia wczorajszego dnia spowodowały, że w kuchni pod moim czujnym okiem działać musiał mąż, to zafundowaliśmy sobie bezmięsne danie. Jest sycące, bardzo smaczne i lepsze od niejednego kotleta :D
Urozmaiciłam sobie przepis znaleziony na torebce mrożonego szpinaku w liściach z Hortexu. Tym sposobem powstało quiche ze szpinakiem po mojemu.
Składniki:
1 opakowanie ciasta francuskiego - może być świeże lub mrożone, ale musi być duży płat, tak aby nam starczył na wyłożenie formy na tartę o średnicy 25 cm.
1 opakowanie 450g szpinaku mrożonego w liściach
1 opakowanie sera mozarella
pół średniej cebuli
ok. 10 szt. pomidorków koktajlowych
3 ząbki czosnku
pół szklanki śmietany kremówki 30%
2 jajka
2 łyżki masła
1 łyżka oliwy
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
sól, pieprz
przyprawa do pomidorów i mozarelli Vegeta Natur
2 łyżki masła wrzucamy na patelnię i rozpuszczamy. Jeszcze w trakcie rozpuszczania się masła, przeciskamy do niego 1 ząbek czosnku. Dodajmy mrożony szpinak, podlewamy kilkoma łyżkami wody i dusimy pod przykryciem do rozmrożenia. Następnie zdejmujemy pokrywę i trzymamy na małym ogniu, aż cała woda nam odparuje. Gdy woda już odparowała, przeciskamy przez praskę pozostałe 2 ząbki czosnku, dodajemy posiekaną w drobną kosteczkę cebulę. Przyprawiamy wedle uznania solą i pieprzem, oraz dodajemy pół łyżeczki (takiej do herbaty) gałki do smaku. Mieszamy i jeszcze chwile smażymy. Zdejmujemy z ognia i tak przygotowany szpinak odstawiamy do ostygnięcia. W międzyczasie szykujemy sobie
formę* na tartę. Wysmarowujemy ją łyżką oliwy i wykładamy ciastem francuskim, tak by zakrywało brzegi formy, może nawet wystawać poza formę. Nakłuwamy widelcem. Na tak przygotowane ciasto wykładamy ostudzony szpinak.Mozarellę kroimy w plastry grubości ok.5 mm i układamy na szpinaku. Pomidorki koktajlowe kroimy na połówki i układamy na naszej tarcie skórką do dołu. Ser i pomidory delikatnie oprószamy solą i przyprawą do pomidorów i mozarelli. Śmietanę i jajka roztrzepujemy razem, do smaku dodajemy szczyptę soli i pieprzu. Tak przygotowaną masę wylewamy na wierzch tarty.
Wstawiamy do nagrzanego do 200'C piekarnika i pieczemy około 30-40 minut. Ja u siebie najpierw piekłam 25 minut na dolnej grzałce, a potem jeszcze 10 minut na dolnej grzałce z termoobiegiem.
Tak przygotowane quiche można jeść zarówno na gorąco, jak i na zimno. W obu wersjach jest pyszne :)
Smacznego :)
*Forma - przy przygotowaniu tego dania popełniłam jeden zasadniczy błąd. Obecnie na stanie mam tylko jedną formę do tarty z wyjmowanym dnem. W dodatku jest ona dość płytka. Gdy wlałam masę śmietanową to mi zaczęło kapać dołem, przez to wyjmowane dno, a jej płytkość spowodowała, że cudem się górą wszystko nie rozlazło. Dodatkowo, fale na brzegu mojej formy są drobniutkie, a to utrudniło potem wyciąganie ciasta. Dlatego polecam robienie tego wypieku w ceramicznej formie na tartę, której brzegi mają przynajmniej 2,5 cm wysokości, a wzorek fal na boku nie jest gęsty. Właśnie przez moją wpadkę z formą nie ma zdjęcia wykrojonego kawałka, bo poprzywierało mi ciasto w miejscach gdzie masa śmietanowa przeciekła i na talerz lądował taki misz-masz a nie jeden ładny wycinek z koła ;) Jednak nie odbierało to potrawie walorów smakowych.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Teraz zgodnie z obietnicą troszkę o dniu wczorajszym. Rano uświadomiłam sobie, że zaczęły mi się kobiece 'przyjemności'. Ponieważ zwykle są bolesne, nie zdziwił mnie ból dolnej części brzucha. Wzięłam Nospę jak zwykle i do przodu. Zjedliśmy śniadanie, trochę zabaw z kotem i poszliśmy na spacer. Po spacerze pojechaliśmy do Castoramy zakupić gips, bo mąż miał na balkonie dziury po zlikwidowanym w sobotę gnieździe os, załatać. Ja oczywiście zwyczajowo już poszłam na dział z artykułami dekoracyjnymi. I tak oglądam sobie różne obrazki, gdy nagle łapie mnie taki mocny ból w dole brzucha, że mam wrażenie, że zaraz się przewrócę. Oblewa mnie zimny pot. Mówię do męża, że coś mi się słabo robi i bardzo boli. No to szybko do kasy i samochodu, jazda do domu. W aucie przed oczami zaczęły mi się robić coraz silniejsze mroczki, kolana jak z waty. Jak zajechaliśmy pod blok i mąż wyjmował mnie z auta, to zemdlałam i straciłam przytomność pierwszy raz. Po chwili zdziwiona ocknęłam się leżąca na chodniku. Mąż mnie tak ułożył, bo w rękach mu odleciałam i klepał po buzi, żeby mnie ocucić (potem się śmiał, że pierwszy raz dał mi w twarz). Wisząc na nim dotarliśmy do klatki schodowej i do windy. Wychodząc z windy na naszym piętrze znowu odleciałam. Ocknęłam się, gdy jakaś dziewczyna, która idąc po schodach na nas natrafiła, trzymała mi nogi w górze razem z mężem i potem pomagała mu mnie podnieść. W końcu udało się mnie doprowadzić do domu i ułożyć na łóżku. Ból był dalej straszny. Mąż zatem przygotował awaryjne silne leki przeciwbólowe, które mamy w domu i siedział i pilnował. Najedliśmy się sporo strachu wczoraj, biorąc pod uwagę, że 20 jedziemy do Warszawy z powodu mojej operacji głowy. Podobno jak straciłam przytomność to zrobiłam się zimna jak trup. Mąż jednak zachował zimną krew, choć później, jak mi troszkę sił wróciło, to widziałam jak trzęsą mu się ręce. Bardzo dawno tak nie odleciałam. Ostatnim razem jeszcze nie znałam Igora. Konsultacja z mamą spowodowała dojście do wspólnego wniosku, że to wszystko wina silnego stresu, który mnie cały czas trzyma. Dlatego nie mogłam sama działać w kuchni i mąż wykonywał polecenia co i kiedy ma zrobić ;) A dziś siedzę i odpoczywam, bo jeszcze ciągle czuję miękkie nogi.