Bardzo możliwe, że dla wielu z Was nie będzie to żadne odkrycie, bo znacie tą potrawę od dawien dawna. Ja natomiast do czasu aż Natka przy okazji jakiejś naszej rozmowy nie rzuciła hasła "racuchowe kotlety", nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Nie wiem jaką nazwę naprawdę mają te kotlety, mnie pasuje nazwa nadana im przez Natkę. Bo rzeczywiście po usmażeniu przypominają wyglądem racuchy.
Tak więc w niedzielę odkryłam swoją małą kulinarną Amerykę :D Wyobrażacie sobie mięso przyrządzone tak, że jest lekkie jak chmurka? Kotlet, który strukturą przypomina lekki puchaty placuszek? Jeśli nie, to polecam skorzystać z poniższego przepisu. Dla mnie to kulinarne odkrycie roku, bo po pierwsze smaczne, po drugie syte i pożywne, po trzecie mogę jeść bez krztuszenia się, co zwykle zdarza mi się z mięsem :D Co więcej odgrzany mięsny racuch na drugi dzień, też jest dobry. Choć świeże prosto z patelni najlepsze.
Składniki (na 2 dorosłe osoby):
1 podwójna pierś z kurczaka
2 jajka
2 łyżki mąki pszennej
2 łyżki majonezu
sól,pieprz, suszona pietruszka (moja wersja bez pietruszki, zamiast tego z suszoną słodką papryką)
tarty żółty ser wg uznania (ja dałam ok.70 gram)
olej do smażenia
Mięso umyć, oczyścić z błon. Posiekać bardzo drobno na papkę*. Ja to zrobiłam w części do siekania od blendera. W misce wymieszać jajka, mąkę, majonez i przyprawy tak by nie było grudek (dałam pół łyżeczki kawowej soli, tak samo świeżo mielonego pieprzu i tak samo słodkiej papryki). Dodać mięso i starty żółty ser i dokładnie wymieszać. Na patelni rozgrzać olej i łyżką nakładać mięsną masę i formować placki. Smażyć na złoto z obu stron.
Podawać gorące z czym dusza zapragnie. Natka poleca z sosem pieczarkowo-śmietanowym. Ja jadłam bez sosu z ziemniakami i surówką.
Smacznego :)
* oryginalnie wg przepisu Natki mięso kroimy w kostkę. Jestem pewna, że wtedy te kotlety są tak samo dobre jak z mięsem posiekanym na papkę. Ja wprowadziłam tą drobną zmianę celem ułatwienia sobie konsumpcji ;)
PS. Zdjęcie jedno i takie sobie, bo nie zdążyłam obfocić talerza małża zanim zaczął jeść. Z kolei mój malutki dziecinny talerzyk z podwójnym dnem do zdjęć się zupełnie nie nadaje :P Jest więc jedynie zdjęcie 1 kotleta, który nam został po niedzielnym obiedzie, a który ja pochłonęłam wczoraj ;)
W pierwszej chwili pomyślałam - super, kolejna inspiracja żeby urozmaicić Marcinowi okazyjnie robione obiady, a tu lipa.. Ser w przepisie i koniec, nie ma o czym mówić. Myślisz, że bez sera też by były takie fajne? Mój kochany informatyk nie je sera żółtego w ogóle (bo "jak można jeść coś co śmierdzi jak skarpetki po długim meczu?!"..)
OdpowiedzUsuńMożna, zwłaszcza, że Natka podała, że można dodać wg uznania, czyli jak dla mnie można nie dodać wcale :D Nie będzie mu się nic ciągnąć jak będzie kroił ;)
UsuńDobra, to spróbuję następnym razem ;) chociaż u mnie to gotowanie to tak nieregularne.. w weekendy jeszcze czasami mam natchnienie, ale w tygodniu to nawet mowy nie ma.. Tym bardziej, że miłość miłością, ale babranie się w biednej martwej zwierzynie średnio mnie pociąga ;P
UsuńKasiu. Ser nie jest konieczny. Raz nie dałam go w ogóle i wyszło naprawdę dobre. Myślę, że tajemnicą smaku jest tutaj jajko.
UsuńMarcinowi zrób bez sera, za to z mięskiem.
A dla siebie mięso zastąp przesmażonymi pieczarkami (w plastrach), skrojonym w kosteczkę ogórkiem konserwowym i cebulą. W piątki robię właśnie takie ;)
Mmmm... nawet przy dzisiejszym złym samopoczuciu zjadłabym takiego kotleta z ogromnym apetytem! Wygląda genialnie!
OdpowiedzUsuńNiby tylko ser i majonez, a zupełnie inny smak :) Pycha!
OdpowiedzUsuńJa znam czasem robię i dodaję pietruszkę :) Ale wygląda smakowicie :D
OdpowiedzUsuńIdę rozmrozić cycki :D dziś na obiad Natkowo-Zołzowe kotleciki :)
OdpowiedzUsuńMmammamam pychotka na pewno w najbliższym czasie zrobię :)
OdpowiedzUsuń